Nie lubię świąt.
Nie lubię czekania.
Nie lubię tej pseudo-rodzinnej atmosfery, tego, że przez kilka dni nagle wszyscy są megareligijni i wierzący.
Ehhhhh.
No nieważne.
Zajmijmy się sprawami przyjemniejszymi ; )
W poniedziałek znowu herbatka i seansik, tym razem od razu rozkładamy kanapę, żeby nie było bitwy o miejsce! (zaklepuję miejscówkę obok Beznadziejnego! ; ))
Oglądamy "Mamę", taki horror. Jak na razie Bambi ściągnął boską wersję z napisami po koreańsku i polsku.
Koreański za free zawsze spoko ; D
Będzie super.
Tylko muszę przetrwać święta, to tylko jeszcze dwa i pół dnia... Dam radę ;)
A potem lany poniedziałek... Jak nas obleją Beznadzieja do spółki z Bambim, to mają w łeb -.-
Wtedy to na pewno cała podłoga będzie ich! ; PP
Okej, przyznajmy, znowu nie będę nic wiedzieć z filmu, standardzik.
Nie, to wcale nie dlatego, że wlepiam gały w Hipokampa!
...no, dobra, może troszkę....
...troszkę bardzo-bardzo...?
No. Więc tytułowe burning desire się we mnie kotłuje...
Ehhh.
Wiem, wiem, muszę przystopować, bo oszaleję.
Sfiksuję.
I ogólnie.
Ej, ale tu nie chodzi o to, że on jest jakiś cudnie piękny i w ogóle (z deka nie mój typ urody, wiecie... ja wolę niebieskookich brunetów ; )), tu raczej chodzi o...
TO COŚ
(no i o te ręce... o to też ; PP).
TO COŚ
(no i o te ręce... o to też ; PP).
Dobra, nieważne.
I tak nikt nie chce tego słuchać ; ))
Więc polecam przesłuchać, o, tego: klik! Nie pożałujecie ; P
Tytułowa piosenka ; )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz