piątek, 29 marca 2013

Burning Desire...

Nie lubię świąt.
Nie lubię czekania.
Nie lubię tej pseudo-rodzinnej atmosfery, tego, że przez kilka dni nagle wszyscy są megareligijni i wierzący.


Ehhhhh.
No nieważne.


Zajmijmy się sprawami przyjemniejszymi ; )

W poniedziałek znowu herbatka i seansik, tym razem od razu rozkładamy kanapę, żeby nie było bitwy o miejsce! (zaklepuję miejscówkę obok Beznadziejnego! ; ))

Oglądamy "Mamę", taki horror. Jak na razie Bambi ściągnął boską wersję z napisami po koreańsku i polsku.
Koreański za free zawsze spoko ; D

Będzie super. 
Tylko muszę przetrwać święta, to tylko jeszcze dwa i pół dnia... Dam radę ;)
 A potem lany poniedziałek... Jak nas obleją Beznadzieja do spółki z Bambim, to mają w łeb -.- 
Wtedy to na pewno cała podłoga będzie ich! ; PP


Okej, przyznajmy, znowu nie będę nic wiedzieć z filmu, standardzik. 
Nie, to wcale nie dlatego, że wlepiam gały w Hipokampa!
...no, dobra, może troszkę....
...troszkę bardzo-bardzo...?

No. Więc tytułowe burning desire się we mnie kotłuje...
Ehhh.
Wiem, wiem, muszę przystopować, bo oszaleję. 
Sfiksuję.
I ogólnie.
Ej, ale tu nie chodzi o to, że on jest jakiś cudnie piękny i w ogóle (z deka nie mój typ urody, wiecie... ja wolę niebieskookich brunetów ; )), tu raczej chodzi o...  
TO COŚ  
(no i o te ręce... o to też ; PP).

Dobra, nieważne.
I tak nikt nie chce tego słuchać ; ))

Więc polecam przesłuchać, o, tego: klik! Nie pożałujecie ; P
Tytułowa piosenka ; )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz