środa, 17 października 2012

Hope...?

Lana mi śpiewa, ze do Nevady ma tylko dwie godziny drogi.

Dzisiejszy dzień był dziwny. Okej, zaczynam widzieć niektóre rzeczy.
I po prostu robi się dziwnie.

Dzisiaj miałam całe PIĘTNAŚCIE MINUT Z NIM sam na sam. I co? I nico.
Miałam taką szansę.
Mogłam coś zasugerować.
Mogłam zrobić COKOLWIEK.
Całą drogę szłam z ręką wyciągniętą z kieszeni.
Myślałam, że odmarzną mi palce.
 NADZIEJA MATKĄ GŁUPICH
(co nie zmienia faktu, że jak zwykle popisałam się inteligencją porównywalną do IQ mojego lewego trampka, bez urazy dla trampa ofkors)
Jak zwykle gadaliśmy o niczym.
Jak dobrze, ze niektórzy są tak wygadani, bo gdyby miało to zależeć ode mnie, to chyba szlibyśmy piętnaście minut w ciszy. Byłoby jeszcze świetniej, gdyby nie przewinął się jej temat w naszej rozmowie. Już nawet nie o nią chodzi.

Chodzi o sam fakt.

Dlaczego zawsze jestem "świetną kumpelą", ale jeszcze nigdy nie byłam "świetną dziewczyną" w sensie troszkę głębszym niz tylko relacje kumpel-kumpel?
Ok, zażaleń ciąg dalszy, przepraszam, ale to mnie nurtuje.
Wygląd sie nie liczy, prawda?
Wszyscy to mówicie.
Charakter jest najważniejszy, tak?
BULLSHIT.

Nadzieja umiera ostatnia, prawda?
Skoro tak, to nie zostało mi już nic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz